Spojrzał staremu raz w oczy, spojrzał drugi raz, potém go za rękaw pociągnął i szepnął: — Dziadusiu
Ale Zapała utonął myślą w takiéj dalekiéj przeszłości, że głos dziecka dobić się tam nie zdołał. Ognie mu jeno chodziły po zoranéj twarzy — zwiesił głowę i w milczeniu wracał pod las, do chaty.
Nocy téj Antek spać nie mógł.
Po ławie się ciskał, rękami rozrzucał, majaczył; a kiedy go Wojciech świtaniem obudził, pierwszą myślą malca był... cesarz.
Zkąd bo się mógł wziąć ów cesarz na białym koniu, co go dziaduś wczoraj w polu widzieli? Białego konia w całéj wsi nie było; nie było go i we dworskiéj stajni. Jak téż mógł wyglądać koń taki? A cesarz? kulki nad nim latały, śpiewając, — broniła go zorza złota, idąca przed nim na wojnę, a chorągwie furczały na wietrze, jako skrzydła ptasie, przypięte owemu koniowi białemu.
Taki sobie obraz utworzywszy w duszy, stanął chłopczyna przy zydlu u misy, wedle siedzącego Wojciecha; nie mógł jednak jeść wiele, jeno łyżkę z garści w garść przekładał, zadumany, zapatrzony...
Aż kiedy Zapała pośniadał i jął siekierę na brusiku ostrzyć, zbierając się na porębę do lasu, malec zaczął się kręcić, staremu drogę zachodzić to z téj, to z owéj strony, aż wreszcie za kolana go chwycił rączynami chudemi.
— A ty czego, chłopcze? — zapytał stary.
— Mój dziadusiu! moi złoci! niechby ja téż tego cesarza choć raz obaczył! choć bez płot!
Zapała uśmiechnął się pod wąsem.
— Ot, czego się głupiemu zachciało. Cesarza!
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.