wdowę po nim i sierotę na własnéj bryce, własnemi końmi do miasteczka najbliższego wywiózł, dodając im z pańskiéj szczodrobliwości swojéj półkorcze jaréj pszenicy i półkorcze żyta.
Za młodych lat swoich zwykł był pan Wincenty podpisywać się na kontraktach, zawieranych z jaśnie wielmożnymi dziedzicami: Rożnowski herbu Junosza. Nosił téż wielki sygnet na serdecznym palcu z swoją pieczęcią rodową. Gdy wszakże na tę szlachecką fantazyę chudego pachołka ten i ów krzywo patrzał, a majątki poczęły w ręce nowych ludzi iść, oddał pan Wincenty sygnet do schowania żonie i podpisywał się wprost nazwiskiem tylko, zawsze sobie wszelako zastrzegając w myśli Junoszę i ślubując, że wydobędzie heraldyczne dowody szlachectwa, przez wzgląd na męzkiego potomka, jakim go los w późnym już obdarzył wieku. Zostawał nawet z tego powodu czas jakiś w korespondencyi z Imci panem Filipem Łomotką, autorem kilku drogocennych listów, zachowanych w blaszanéj puszce pani Magdaleny Rożnowskiéj. Oto z nich jeden, ostatni co do daty i dobrze już pożółkły:
- A iż wiadomą jest rzeczą, jako mogę wydobyć dowody szlachetnego urodzenia Wielmożnego Pana Dobrodzieja z Jaśnie Oświeconéj Heroldyi Królewskiego Państwa, gdzie mam znajomość na pewnym fundamencie, a nawet kumoterstwo ze starszym woźnym Trzewińskim, przeto upraszam Wielmożnego Pana Dobrodzieja o nadesłanie dziesięciu rubli na papiery i inne trudności.