Nie nadmieniał szanowny autor powyższego listu, jakieby to trudności być miały, ale do usunięcia ich nie przyszło nigdy, ponieważ pan Wincenty nigdy jakoś nie mógł zebrać dziesięciu rubli razem i z protekcyi zacnego Trzewińskiego korzystać. A tak list ten, jako téż i inne pamiątkowe papiery, świadczące, iż ród był szlacheckim, zostały złożone w puszce pani Magdaleny razem z owym herbowym sygnetem, pęczkiem lawendy i kawałkiem fijałkowego korzenia, który kiedyś był pomocnym przy wyrzynaniu się pierwszych ząbków Julka Rożnowskiego, dziedzica téj właśnie, jedynéj spuścizny.
Od wielu już lat, kiedy jeszcze ów jedynak był małym Julkiem i na kolanach matki usypiał, wyschłe jéj palce odmykały codziennie blaszaną puszkę, ot tak, na pociechę doli wdowiéj; a zapach lawendy rozchodził się po biedném poddaszu i przywiewał woń młodości i obrazy dawnych, dawnych czasów. Kobieta podnosiła wtedy oczy ku wieczornéj gwiaździe i zaczynała rozpowiadać chłopcu o nizkim dworku w szlacheckim zaścianku. A kiedy chłopiec usypiał zmęczony, tuliła głowę jego do kolan, śpiewając drżącym głosem zwykłą swoję pieśń: „Powiejcie wiatry od wschodu...” Ultimus znał ten śpiew i, stojąc na jednéj nodze, z wyciągniętą szyją, patrzał w okienko jedyném okiem swojém, w którém widać było jakąś bezsenną troskę. A sad śliwkowy drżał tymczasem od słowiczych poświstów i pieśni rozgłośnych, klaszczących. A za sadem, het, precz na moczarach, zawodziły wiosenne chóry żab i słychać było zapóźnioną fujarkę pastuszą, a od miasteczka biły zmięszane głosy ucichającego życia coraz słabsze... coraz dalsze... Aż wreszcie schodziła noc, —
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.