W samém jądrze Kurtowiańskiéj puszczy była obszerna polana, Halizną zwana, wśród któréj siwe dęby zrzadka rosły, podesłane trawą rzęsistą. Na wschód, na północ ciągnął się tęgi, zwarty las sosnowy, który tysiącem masztów szedł w niebo, igliwie na igliwie sypał, kłodami się walił wzdłuż i wszerz, ledwo gdzie jagodę lichą puszczając od ziemi do słońca. Na zachód otwierały się szerzéj jaśniejsze przygaje, zmieszane z brzozą, stojące na moczarach, w suchsze tylko lata dostępne, ochwytujące sobą błotne oczerety i jeziorka leśne. Gęsty trop zwierza tu szedł, kostka i skrzypy puszczały się kępami, a paprocie górą wiały lekkie, pierzaste... Od południa — puszcza rzadła nieco; siekiery już się w niéj przerąbywać poczęły, czyniąc wskróś ciemnéj zieleni nagłe, przejrzyste świty. Dęby i buki więcéj tu brały słońca na liście, a podszyte były gajem młodym puszczającéj się gęsto leszczyny, jarząbków, malin dzikich i różnych targańców... Tutaj się roiły wielkie barcie, ognieżdżone w wypróchniałych pniach starodrzewu, brzęcząc chmurami pszczół i pachnąc miodem, do którego nawet przemyślny Żmudzin rzadko mógł przystęp znaléźć.
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.
II.