Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

rękami, bosa, w koszuli tylko i kraśnéj u bioder chustce. Jak ptak téż przelatujący mignęła nad ogniskiem smolném i rzuciła śniade rączki na szyję Chmielą, krzycząc przeraźliwie.
— Ojcze Jurze! ojcze Jurze! nie zabijesz tego zwierzęcia! Będę cię codzień całowała, pieściła. Zmiłuj się, ojcze Jurze, nie zabijaj białonóżki mojéj.
A krzycząc tak i drżąc cała, uwiesiła się u szyi starego, obejmując z wielką siłą kark jego bawoli i ledwo palcami śniadych, bosych nóżek ziemi tykając. Chmiel szamotał się zrazu; ale kiedy dziewczyna nie przestawała krzyczéć, przyczepiwszy się do niego jak pijawka, rozśmiał się i rzekł:
— A co, turkawko! Bogdajem przepadł, ja i chustka moja?... Puśćże mnie teraz, bo udusisz...
Mówiąc to, podniósł rękę i, wystrzeliwszy pistolet w górę, chciał pocałować dziewczynę. Ale Ginta już się w bok do białonóżki rzuciła, odwiązała ją, a chwyciwszy się długiéj, jedwabistéj grzywy, skoczyła na grzbiet uratowanéj źrebicy, przyklęknęła na jedno kolano i puściła się w szalony obieg po zaimprowizowanéj arenie, wołając ze śmiechem i łzami nieoschłemi jeszcze:
— Strzelaj teraz, stary grzybie!
Oniemiał Jur.
— Zejdziesz mi zaraz, dyablico! — krzyknął Chmiel gniewnie.
Podniosła się z kolan dziewczyna i, na równe nogi stanąwszy, pędziła jak szalona, daléj i daléj... Wiatr wiewał jéj chustką jaskrawą i zarzuconym w tył włosem, a białonóżka zdawała cię téż wiatrem być, wiatrem, niosącym kwiat dziki, na bagnach zerwany...