Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

Burza ta wszakże, jakby zawołana, przychodziła na ratunek zagrożonéj szajce. Teraz można było być pewnym, że się nikt nie waży wejść w głąb’ puszczy, przez wezbrane deszczem trzęsawiska, w pośród łomotu walących się drzew i gałęzi.
Jur Chmiel przecież ciągle zdawał się być niespokojnym. Zaledwie téż cokolwiek w powietrzu ucichło, tak, że się dosłyszéć było można, podszedł do Julka i potrącił go. Chłopak drgnął — myśli jego były teraz daleko ztąd; przecież na dotknięcie Chmiela zbudził się i słuchał.
— Uważaj sobie, chłopcze, co ci powiem — mówił Chmiel. — Po strzałach miarkuję, że ta psiarnia poszła na Kirkiliszki, a może i na Szwaby. Puchalec ma tam dziś ze stadem ściągać... Spotkają go, jak Bóg w niebie. — Oparł ciężko rękę na ramieniu chłopca i mówił daléj: — Trzeba go uprzedzić, zatrzymać... Przez błota możnaby jeszcze. Ty świeży, nie znają ciebie. Masz serce jechać?
— Cobym nie miał miéć? — odrzucił z fantazyą chłopak.
— Białonóżkę weź — szepnęła Ginta.
— Pojedziesz tedy przez Truchlińskie bagno.
— Pojadę na białonóżce — przerwał Julek.
— Przez Truchlińskie bagno jadąc, miej się ciągle w prawo, w prawo, aż do Poręby... Porębę ominiesz, i w las... potém, najgorzéj potém, bo trzeba przez pastwiska miejskie...
Julek machnął ręką.
— Ojej! wielka rzecz! Jeszcze ciemno będzie!
Chmiel podniósł głowę, spojrzał w lewo, spoj-