chłopskie podjezdki ze stajen, z pastwisk, z brony niemal. Kręciły się Żmudziny jak węże, a siaki taki do znachora szedł, choć z kitką lnu, choć z jajkiem, jeżeli grosza nie było w chałupie. Ale znachory straciły wszelkie rozumienie, poprostu pogłupiały jakoś w tym ze wszech miar ciężkim roku. Szkapy formalnie okazały się być nie do odszukania. A kiedy się tak trafiło dwa, trzy, dziesięć razy — zawrzało we wsiach okolicznych, jak w gniazdach ruszonych szerszeni. Ciężka bo téż krzywda działa się biednemu ludowi. Był taki, co ostatniéj garści zboża nie miał czém zwieźć z pola; inny nie miał czém podorać, czém odwrócić ugoru... Bieda była wielka, a zanosiło się na jeszcze większą biedę.
Już się nawet zbierały Żmudziny iść do urzędu ze skargą gromadną, ale że to były ogórkowe czasy, więc jakoś i tam nic wskórać nie było można... Nie podobna przypuszczać, żeby o téj całéj burzy, zbierającéj się nad szajką, Chmiel nie miał wiedziéć. Wiedział owszem. Ale przez tyle już lat uchodziły mu jego sprawki, tak się napatrzył niezaradności, niedołęztwu, niemocy wszelkiego rodzaju, że cała ta krucyata biednych Żmudzinów wydawała mu się tylko o tyle niedogodną, o ile, zamiast gotowego haraczu, operacye bandy przynosiły mu wiele strachu a mało zysków za sprzedane od ręki podjezdki. O czém wszakże Chmiel nie wiedział, to o tém, że Puchalec, zbywszy na własne ryzyko część taboru u granicy, pieniądze puścił, zdradził go i od wczoraj siedział w miasteczku, organizując wielką obławę, któréj jedno skrzydło opierało się o Kurtowiańską puszczę — i jego to właśnie pogoń ostrzeliwała téj nocy Julka Rożnowskiego, a drugie
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.