nim wszakże zdążył Chmiel wystrzelić raz trzeci, ściągnięto go z konia i broniącego się wściekle — związano. Cała ta walka odbyła się w najgłębszém milczeniu; słowa nie wyrzekł nikt; jeden tylko strażnik jęknął głucho, padając w trawę zroszoną... Parobkowi młynarskiemu śniło się właśnie, że wał pękł, zerwał się tedy i zaczął przecierać oczy. Nic jednak dojrzéć nie mógł oprócz stu świec jarzących, które mu nagle zaiskrzyły w głowie. Był to jeden ze ślepych razów Chmiela, rozdzielanych na prawo i na lewo ogromnym juchtowym butem.
We młynie tańcowano do upadłego.
Kilka gwiazd na zachodzie gasło, a wezbrana woda przewalała się przez koła młyńskie w białych pianach, z wielkim hukiem i szumem...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Tymczasem, opóźniony nieco w swéj drodze, leciał Julek na Starowiery, nagląc białonóżkę do pośpiechu. Leciał jak wiatr, a takie miał uczucie, jakby mu się włosy na głowie paliły. Słońce już wzeszło i trzody po pastwiskach ryczały, a on nie znalazł jeszcze Puchalca, nie ostrzegł go, nie zwrócił taboru. W myślach miał dziwny, gorączkowy zamęt. Ogromna postać Chmiela, puszcza, twarz matki blada, burza, Ginta, oczy Zuźki, żóraw kulawy — wszystko to migało przed nim, wiercąc w mózgu. Chwilami zdawało mu się, że słyszy granie zaciekłego skrzypka z cygańskiéj kapeli, to znowu starą, starą pieśń, z okienka poddasza płynącą. W uszach mu szumiało; wyraźnie go ktoś wołał cichym, żałosnym głosem. Zatrzymał konia i obejrzał się. Nie... nie było nikogo. Tylko wielki dzwon w miasteczku począł bić, bić... bić... Przyszło