Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

mu na myśl, że to umarłemu dzwonią, i mimowoli szepnął: „Wieczny odpoczynek.” Szepnąwszy, rozśmiał się i wzruszył ramionami. Starowiery były już blizko, zdawało mu się, że dostrzega jaskółkę, która tam nad stawem lata. Wzięła go nagle ciekawość, czy téż i domostwo w miasteczku widać jeszcze. Ściągnął uzdę. Odwrócił głowę i, wytężywszy wzrok, obaczył otwarte okienko... A wtedy uczuł jakieś śmiertelne znużenie, jakąś ogromną tęsknotę. Usta mu wyschły, powieki opadły ciężko.
Ogarnęło go gwałtowne pragnienie snu dobrego, cichego snu dawnych lat, u kolan matki, która tam przy okienku owém w bezsennéj trosce siedziała. Był jak dziecko, które zajdzie gdzieś bardzo daleko, boi się i nie ma siły powrócić. A dzwon tymczasem huczał, przeciągły, jęczący...
Nie! dziesięć, sto, tysiąc dzwonów, a wszystkie w jego zawieszone głowie...
Białonóżka dopędzała Chmielowéj sadyby. Nagle uczuł Julek gorącość wielką w gardle i w skroniach, zachwiał się, krzyknął przenikliwym głosem i zwalił z konia na głowę u wrót, za któremi przyczajeni obławnicy czekali.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .