Jarmark był tego dnia w miasteczku. Łuknickie jarmarki miały swoję sławę. Zjeżdżano się na nie tłumnie i z daleka. Jedni kupowali, drudzy przedawali, inni — ot tak, szczęścia albo guza szukali. I znajdowali tam wszyscy, co kto chciał. A jeśli kto nic nie kupił, nic nie sprzedał i nie upił się nawet, no, to go przynajmniéj wyszturchano w ciżbie, wrzaskiem ogłuszono, okradziono czasem. A tak, każdy tam miał satysfakcyę jakąś.
Dziś spodziewano się większego zjazdu niźli kiedykolwiek. Podwójna bowiem uroczystość przypadła: jarmark i odpust sierpniowy na Ścięcie św. Jana. Od rana tedy dzwonnik, którego święty ten patronem był, nasmarowawszy — jak powiadał — serce, co zresztą odbywało się w sposób arcyniewinny, zapomocą wychylonego naczczo półkwaterka, wszedł na trzeszczącą dzwonnicę u fary, przy mocném łajaniu swojéj Małgosi, która znowu ze swéj strony co rano wypijała kieliszek tak zwanéj przez siebie: „mamrotki.” Wszedł i uderzył w wielki dzwon, z powagą rozstawiwszy cienkie swoje nogi.
Dzwon huknął, a głos jego odbił się kędyś aż
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.
IV.