wyleciała mu srebrna łyżeczka z zanadrza. Schyliła się po nią. — Bój się Boga, Pietrek — mówi, — to ty i srebro?... — A on do niéj: poszła won! — i ruszył naprzód, zębami tylko zgrzytnąwszy.
Zapomniała o domu, zapomniała o państwie, i poleciała za nim, jakby opętana, przez jednę ulicę, przez drugą, aż go dopadła pod ostatnią latarnią, kiedy szkatułkę pod prawą pachę przekładał. Bez pamięci była, bez tchu, w uszach jéj wiatr świszczał, w gardle zaschło, chciała krzyczéć: łapaj, trzymaj! — ale jéj język jakby kołem stanął. Jak go dopadła, tak się o latarnię sparła, przełknęła ślinę i mówi: Pietrek, co ty? To ty tak beze mnie wędrujesz? — A on: Poszła, złodziejko! — I jak stał, tak się odwrócił. Załamała ręce.
— To to ja złodziejka? — mówi. — A on: Nie ten złodziéj, co kradnie, ale ten, co złodzieja puszcza. — Tak ona do niego:
— Bój się Boga, Pietrek! — mówi. — Co ty gadasz? Co w ciebie wstąpiło? A przecie się żenić mamy! Pietrek! — I nuż go się czepiać i nuż lamentować. A on: Poszła nazad, suko! — Jak téż nie zaklnie, jak ją nie pchnie w piersi kułakiem, tak ją zaraz zamroczyło i na ziemię padła.
Jak się podniosła, jak dowlekła do domu, nie wie sama. Chciała zrazu uciekać, ale tak się jéj zdawało, że się świat skończył za tą latarnią, gdzie ją Pietrek pchnął, i że już bieżéć nie ma gdzie. Została. Wracają państwo, rwetes, krzyk... futra niema, srebra niema, pieniędzy niema. Trzęsą, szukają, aż znajdują u niéj oną łyżeczkę w kieszeni, co ją za Pietrkiem podniosła. Jak téż znaleźli, tak zaraz na nią zakrzyknęli i do sądu ją oddali. Oj, co się ona napłakała, co się napłakała!
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.