Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

— Ja pannie co powiem — rzekła, opierając jéj rękę na piersiach. — Panna jest teraz taka zmizerowana, jak ta kość, co ją psy obgryzą. Ale ja będę ryzykować. Panna możesz u mnie bez meldunku siedziéć, jeść dostaniesz...
Patrzyła chwilę badawczo na spuszczone oczy dziewczyny, a widząc, że się nie odzywa:
— Niech tam! — krzyknęła, uderzając pięść o pięść. — Niech będzie moja krzywda! Oporządzenie nawet dam. Niech będzie moje ryzyko!
Mańka przysunęła się bliżéj.
— Abo się zostań, Hanka, abo co...
Hanka próbowała się wyrwać. Bamblowa przytrzymywała ją za chustkę.
— Moja panno, niech panna nie grymasi... Boga nie obrażać, kiedy się pannie taka okazya szykuje. A cóż to, pierwsza panna będzie, czy co? Nie takie poszły na lekki chleb, a korona z głowy im nie spadła. Niech ino panna Boga nie obraża, niech się panna namyśli...
— Puszczajcie! — przemówiła stłumionym z gniewu głosem Hanka.
— Tak panna nie chce?
— Nie!
— A to ruszaj do kaduka! — wrzasnęła Bamblowa. — Jeszcze ty przyjdziesz na moje podwórko! Patrzcie, jaka mi grafini! We więzieniu siedziała, złodziejka, a pyszni się, jakby Bóg wie co... Mańka! a pójdziesz ty dziś do domu, czy nie, ladaco!
— Nie wrzeszczyć ino, nie wrzeszczyć — odrzekła Mańka, — kiedy niema czego. Idź z Bogiem, Han-