Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

tarz. — Kto ciebie w służbę weźmie? Kto do domu puści? Z czerwonym paszportem... A?...
Hanka schyliła głowę i milczała. Wielka chustka rzucała głębokie cienie na jéj twarz śniadą. Oczy miała spuszczone. Źrenice pana sekretarza strzeliły czerwonym blaskiem.
— Ot, jaby wziął... jaby puścił... ja...
Spazm mu jakiś przeleciał po twarzy, zacisnął ręce, nie skończył. Hanka podniosła głowę i spojrzała na niego stroskanym, trochę tępym wzrokiem. Niedobrze pojmowała, czy się lituje nad nią, czy téż naprawdę w służbę chce wziąć.
Pan sekretarz zachłysnął się, wykręcił nagle do stołu, siadł przy nim i przez chwilę pisał. Wyciągnął potém rękę.
— Ot tobie rozpiska! Tak ty możesz teraz w miasto, służby szukać. A melduj się, jak znajdziesz. A potém takoż się melduj. Do mnie się melduj, rozumiesz?... a?...
— Rozumiem, wielmożny panie — odpowiedziała dziewczyna.
— A żeby ty nigdzie nie próbowała uciekać. Tobie tylko tu w mieście być... A?...
— W mieście, wielmożny panie.
— Tak ty idź, a w trzy dnia melduj się...
— Dobrze, wielmożny panie.
Schyliła mu się du kolan — odskoczył jak oparzony. Dziewczyna wyszła.
Była właśnie w połowie kancelaryi, zmierzając z powrotem ku drzwiom, kiedy ją spostrzegł i zatrzymał pan burmistrz, oblegany tymczasem przez kłaniających się co chwila i dyskretnie uśmiechniętych żyd-