Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/182

Ta strona została skorygowana.

— Żadnego porządku w służbie!
Tu głos mu zwolniał nieco.
— Pokazać tam dziewczynę Fedorence, żeby wiedział... Tu paszport dla niéj... A ty się nie wałęsaj, tylko służby szukaj... — zwrócił się do Hanki.
Nie skończył jeszcze, kiedy w sieniach zrobił się nagły tumult, a przez szeroko otwarte drzwi wtoczyła się pani kasyerowa. Czerwona była bardzo i sapała silniéj niż zwykle.
— Dzień dobry prezydentowi! — zawołała krzykliwie od progu. — Prezydent wie, co się stało?
Pan burmistrz zerwał się ze swego fotelu, podstawił go pani kasyerowéj i zakrzyknął nawzajem:
— Dzień dobry! dzień dobry! Jakże zdrowie pani dobrodziejki?
Ale dama nie była w usposobieniu, potrzebném do wymiany towarzyskich grzeczności. Padła więc tylko na fotel, wołając:
— To prezydent nic nie wie?... Ta Kubisiakówna z Warszawy, ta pobytowa, co to była u mnie, wie prezydent, ta gruba, uciekła dziś w nocy. I to, powiadam prezydentowi, zabrała Filipci spódnicę z wszywkami, Józi pończochy w paski i dwa prześcieradła. No i rób co chcesz! Szukaj wiatru w polu!
Pan burmistrz klasnął w ręce.
— Nie może być!
Dama się zaperzyła.
— Co to nie może być, kiedy jest! I żeby to jeszcze stare prześcieradło, ale nie, nowe, powiadam prezydentowi, od tuzina wzięte! A żeby ją!...
Pan burmistrz stał zafrasowany, drapiąc się w łysinę. Przez opuszczone jego wargi przesuwało się coś