niezmiernie podobnego do „dyabli nadali!” Żydki tymczasem zaszwargotały między sobą, a jeden z nich machnął ręką i roześmiał się zcicha.
Bystre oko pani kasyerowéj gest ten dostrzegło.
— Cóż tam za chychy? — zapytała wyniośle. — Taka strata, to nie żadne chychy.
Zapłomieniła się na twarzy z oburzenia.
— A możeby pani dobrodziejka do mojéj żony — pośpieszył z interwencyą pan burmistrz.
— A dobrze, żeś mi prezydent przypomniał! — Właśnie to żona pańska namówiła mnie na tę złodziejkę. Co tam pani będzie uważała! mówi, pobytowa, nie pobytowa, każdéj pilnować trzeba, mówi, a to się sponiewiera, jak nikt w służbę nie weźmie... Ot i masz.
Odsapnęła kilka razy silnie.
Burmistrz stał przed nią, jak żak, mocno niekontent z siebie, że żonę tak nie w czas przypomniał.
Dama uderzyła ręką w boczną poręcz fotelu.
— A ja powiadam prezydentowi, że teraz w mieście nikt pobytowéj do służby nie weźmie! Już się skończyło! Oho, prosto ztąd idę na pocztę i do doktorów idę przestrzedz, bo tam znów do prania te złodziejki biorą. Gotowa kradzież. I wszystkich przestrzegać będę. A i żona pańska niech się ma na ostrożności... Taka tania sługa, to jest droga sługa, bo sobie sama jak chce tak zapłaci...
— Zapewne, zapewne! — bąkał niewyraźnie pan burmistrz, coraz mocniéj zażenowany.
— Więc jakże będzie z tą Kubisiakówną? — zapytała dama. — Bo już mniejsza o spódnicę i pończochy, ale przecież prześcieradeł od tuzina tracić nie mogę.
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/183
Ta strona została skorygowana.