w ręku swój czerwony paszport. — Kto ją weźmie z takim paszportem? Kto ją do domu puści? Do prania jéj téż nie wezmą, boby mogła ukraść spódnicę z wszywkami i pończochy...
Tu myśli jéj stanęły. Myślenie było dla niéj wogóle pracą ciężką. Chwilę jeszcze majaczyły jéj po głowie owe pończochy, potém przeciągnęła się pod swoją chustką i poczuła, że jest bardzo głodna.
Sięgnęła w zanadrze. Tam w staréj chustczynie miała jeszcze kilka trojaków. W więzieniu nic prawie nie zarobiła, chorowała, nie miała zdrowia. Choroba zjadła wszystko — i to, co na „wydział” szło, i to, co do „książki.” Cztery złote dał jéj „wielmożny,” kiedy ją puścili. Niech mu tam Bóg odpłaci.
Obejrzała się, nie było nikogo. Wyjęła parę miedziaków, zawiązała paszport i zwolna wróciła do miasta.
— Moja pani — odezwała się nieśmiało, zatrzymując się przy pierwszym straganie, na którym kupiła kilka bułek od tłustéj przekupki, — moja pani, czyby mi téż pani nie doradziła jakiéj służby?
— Czemu nie, moja panno! Służba się zawsze znajdzie. Co to, panna po chorobie, czy co? Nietutejsza może?
— Nietutejsza...
— A zkądże panna?
— Ja... ja z Warszawy.
Straganiarka wychyliła głowę ze swojéj budki i baczniéj na dziewczynę spojrzała.
— Coś strasznie koło panny mizernie. A cóż panna potrafi?
— Ugotować potrafię, uprać...
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/187
Ta strona została skorygowana.