chem sięgnęła ku chustce, któréj wszakże nie miała na głowie. Znowu jéj zaczynało się majaczyć, że to ona okradła kasyerów, że się to wszystko zaraz wyda i że ją znów do więzienia wezmą. W pomieszaniu swojém pociągnęła Janową za fartuch, chciała odejść.
Janowa wszakże postanowiła raz jeszcze próbować szczęścia.
— Co tam, proszę wielmożnéj pani! — rzekła z rezygnacyą. — Co się stało, to się nie odstanie. Niby to i tutejsze nie kradną! A toby wielmożna pani miała dziewuchę pomyślenie... Jedna drugiéj nie równa choć i na ten przykład, Kubisiakówna zawsze była gałgan dziewczysko, a ta i ugotuje, i wypierze, latać nigdzie nie będzie, bo to znajomości nijakich nie ma...
— A niech ją tam licho, moja Janowa! Żeby mi tu ona miód robiła, to już ja jéj nie chcę. Niech się tam nią kto inny dorabia, byle nie ja.
— No! Cóż robić, kiedy wielmożna pani nie chce...
— Ale nie, nie, moja Janowo! I wam radzę, nie prowadzajcie jéj nigdzie, bo się możecie w jaką biedę wkopać.
— Ha, jak tak, to padam do nóżek wielmożnéj pani.
— Bądźcie zdrowi.
Wyszły.
— No, moja panno — rzekła Janowa do zstępującéj w milczeniu ze schodów dziewczyny, — widziała panna, że się człowiek starał, jak mógł, i wszystko na nic, A ja pannie powiem, że jak panny w aptece nie wzięli, to panny nigdzie nie wezmą, bo to jest służba osławiona między wszystkiemi, i żadna się tam porządna sługa
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/191
Ta strona została skorygowana.