Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/196

Ta strona została skorygowana.

Dziewczyna wyszła. W głowie jéj się kręciło, nie wiadomo z czego. Z kieliszka anyżówki może, z gorąca, z Calikowego gadania... Wyszedłszy, spostrzegła, że się już dobrze zmierzchło i że na bladéj wieczorowéj zorzy cztery latarnie w rynku świecą, żółte i dymiące jakby... Ano, niema już co i myśléć o chodzeniu do rzeźniczki po nocy. Jutro pójdzie.
Przeszła ulicę wpoprzek i stanęła. Jutro... A gdzie teraz pójdzie? A gdzie zanocuje? Wtém drzwi szynkowni brzękły i wyszedł Calik, rozglądając się wzdłuż ulicy na prawo i na lewo. Dziewczyna cofnęła się w bramę i czekała, aż przejdzie. Dopiero kiedy się chłopak znacznie oddalił, wyszła i powlokła się w przeciwną stronę. Szła, gdzie oczy poniosą.
Wieczór był cichy, ciepły, wilgotna mgła perłowa wisiała nizko nad ziemią, tu i owdzie słychać było skrzypienie studni i śmiechy biorących wodę. Z godzinę szła, wracała się, stawała, właśnie jak ta owca błędna, co się od gromady odbije. Przez nizkie okna drewnianych domków widać było ludzi, krzątających się w oświetlonych izbach. Gdzieniegdzie zabierano się wieczerzać, a zapach świeżych kartofli i skwarek rozchodził się szeroko.
Jak we dnie od ludzi, tak teraz od tych drzwi i okien odwracała Hanka głowę, zwieszoną pod ciężarem wielkiéj swojéj chustki; wiedziała ona, że żadne z tych okien nie otworzy się dla niéj, że żadne z tych drzwi nie puszczą jéj do wnętrza... Kilka suchych bułek niewiele ją posiliło, noga téż zaczynała dojmować coraz bardziéj. Szła jednak, bo nie miała się gdzie zatrzymać, aż poczuła w powietrzu woń skoszonéj trawy i wyszła na łączkę podmiejską, pomiędzy kupki prze-