Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

nierzadko zakończonemi miedzą, dzielącą dwa pólka sąsiedzkie.
Miasteczko *** było miastem, bo miało wszystko prawie, czego miastu trzeba. Więc burmistrza, burmistrzową i ich dwie córki, aptekarza, felczera, bańki i pijawki, księdza proboszcza, wikaryusza i handel winny, dwóch policyantów, z których jeden ograniczał swe funkcye administracyjne do wyręczania kucharki burmistrza w skrobaniu kartofli i noszeniu wody, — drugi, człowiek stateczny, z nosem mocno zaczerwienionym i przybierającym w mrozy zimowe barwę dojrzewającéj śliwki, nosił zwykle pod pachą „papiery,“ jak się wyrażał. Coby to jednak były za papiery, mieszkańcy miasteczka nigdy dowiedziéć się nie mogli. Były jednak poszlaki, pozwalające się domyślać, że są to akta jakiéjś staréj, spadłéj z regestru sprawy, z któremi policyant nasz, ex-woźny, nigdy się rozstać nie mógł, jako z zabytkiem minionéj świetności losu.
Miasteczko nasze miało prócz tego sklep „galanteryjny,” w którym można było dostać szuwaksu, szczotek do butów, śledzi, starych obręczy, nafty i bawełnianych towarów; tudzież sklep korzenny, którego właściciel handlował zbożem z okoliczną szlachtą, fundując już sam butelczynę, ilekroć kupił „ze stratą,” — że już nie wspomnę o mniejszych kramach i kramikach, nierzadko składających się z kilku funtów mąki lub kilkunastu łokci tasiemek jaskrawych. Prócz tego, na czém zresztą, mówiąc nawiasem, niejedno miasteczko poprzestaćby już mogło, *** miało sikawkę i trzy zielone beczki, zatoczone majestatycznie przed balkon pani burmistrzowéj, — pocztę wcale porządną, gdzie można było od czasu do czasu odebrać listy, no i gazety, jeśli