Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/209

Ta strona została skorygowana.

wikach tylko myślała dziewczyna, a w śpiewie jéj brzmiała cała bezwiedna poezya, do jakiéj serce ludu jest zdolne. Była szczęśliwa, radośna, a w śpiewie jéj brzmiała bezgraniczna żałość i tęsknota...
Towarzystwo, idące od miasta, musiało poczuć urok tego głosu, gdyż rozmowy i śmiechy przycichły nagle, a kilka głów odwróciło się w stronę śpiewającéj dziewczyny. Pomiędzy głowami temi była jedna, pokryta jasnym, krótkim, szczeciniastym włosem, z któréj oczy błyskały przykrém, czerwonawém światłem. Głowa ta i oczy były własnością znanego nam pana sekretarza, który w téj chwili właśnie przystanął, usta przygryzł, powieki na oczy zasunął i lekko pobladł na twarzy. Nie trwało to wszakże i minuty, i kiedy inni słuchali jeszcze, pan Aleksander Stanisławowicz Kosickij, uważany w miasteczku za bardzo miłego kawalera, do dam się zwrócił i rozśmiał swoim skrzypiącym głosem, jakimś kancelaryjnym konceptem nawiązując przerwaną rozmowę. Rozmowa ta wszakże nie kleiła się jakoś. Sam téż pan sekretarz, przypomniawszy sobie bardzo pilny interes, odprowadził towarzystwo tylko do tak zwanych „Dąbków,” niewielkiéj polanki, zarosłéj zrzadka tarniną, wśród któréj stały tu i owdzie pojedyńcze dęby, — poczém śpiesznie ku miasteczkowi wracał.
Hanka śpiewała. Jéj szara, szczupła, przygięta ku ziemi postać odbijała ciemną sylwetką na tle zórz zachodnich, niewiele się różniąc od tych kamieni polnych, które, wyzbierane przez pastucha, na miedzy kupkami leżały. Zajęta myślą o trzewikach, dziewczyna dokopywała redliny, posuwając się śpiesznie ku żerdziom, grodzącym pólko od strony szosy. Blizko już