była, kiedy cień jakiś upadł jéj pod nogi. Podniosła głowę i nagle zamilkła. Przed nią, oburącz wsparty na żerdzianym płocie, stał pan sekretarz, błyskotliwie spoglądając z pod zmrużonych powiek. Jeszcze dziewczyna nie zdążyła się opamiętać w swojém osłupieniu, kiedy szanowny filar magistratu zaskrzypiał głosem przyciszonym nieco:
— Ty czemu się nie jawiła do mnie w kancelaryi? Czemu się nie meldowała?... a?...
Po Hance ciarki przeszły. Przez parę ostatnich tygodni zapomniała zupełnie, przy ciężkiéj swojéj pracy, o meldunkach, o kancelaryi, o wszystkich urzędach. Chwilami zapominała nawet o pobycie, o więzieniu, o całéj przeszłości. Zdawało jéj się wówczas, że całe życie zeszło jéj na wygrzebywaniu kartofli z czarnéj, wilgotnéj ziemi, i że nadal całe téż tak samo schodzić jéj będzie. Były to dla niéj najszczęśliwsze chwile. Ale przeszłość była i dopominała się o nią, a cień żółtego więziennego gmachu wydłużał się i aż tu padał na nią. Była w pobycie. Zafrasowała się i spuściła głowę.
— Tak cóż? — przemówił pan sekretarz, rozszerzając nagle źrenice i jaskrawém spojrzeniem obejmując postać stojącéj przed nim dziewczyny. — Gadaj!... a?...
Hanka podniosła ku niemu oczy strwożone.
— Kiedy ja, wielmożny panie, służby nijakiéj w mieście nie nalazła... ja tu tak tylko na wyrobek kopię...
— Tak trzeba ci było i tak się jawić i meldować. Ja ciebie na dniach szukać kazał. Tobie kara będzie za to, sztraf... rozumiesz? a?... Trzy niedzieli temu nazad przyszła i nie meldowała się ani raz... Ot co! A paszport twój gdzie?
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/210
Ta strona została skorygowana.