Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/222

Ta strona została skorygowana.

stała zamkniętą, a kroki odchodzących nie ucichły zupełnie. Wtedy uspokoiła się w jednéj chwili, obejrzała, otarła oczy, a poznawszy siedzącą na słomie Hankę, przyskoczyła do niéj i na znak radości z tak szczęśliwego spotkania z całéj siły ją kułakami okładać po plecach zaczęła.
Oprzytomniwszy w ten sposób chorą, na słomę się przy niéj rzuciła i, przerywając sobie cochwila klątwami i śmiechem, rozpowiadała, w jaki ją sposób razem z Calikiem na Utracie chwycono. Chwycenie to wszakże niebardzo ją martwiło.
— Co oni mi tam zrobią, pogańskie dusze! — kończyła z wielką fantazyą. — Koza... wielka mi rzecz, koza! A cóż to ja kozy nie znam, czy co? I jeszcze co to za koza! Powiadała mi Korbielakowa, że tu cała jedna ściana taka zgniła, że jakby kto dobrze kichnął, toby się to wszystko do licha rozleciało. Żeby ich!...
Obejrzała się po kątach.
— A co oni? drugiéj słomy dla mnie nie dali?
Skoczyła do drzwi i zaczęła w nie bić pięścią.
— Nie szumi! — odezwał się głos przeciągły z zewnątrz.
— Ty sam nie szumij, sadło niedźwiedzie! — wrzasnęła Walera. — A czemu to wy nam drugiéj słomy nie dali? Idź zaraz dokładaj panu burmistrzowi, co tu na dwie tylko jedna słoma. Żeby was!...
Ucichła na chwilę i, jak stała, tak przykucnąwszy przy drzwiach na ziemi, głowę rękami podparła i szlochać zaczęła. Wyszlochawszy się, na barłóg poszła, wpoprzek się na nim rzuciła i wkrótce chrapnęła głośno.