Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/224

Ta strona została skorygowana.

mia pod nią rozstąpiła — nie pójdzie! Tak jéj Panie Boże dopomóż i wszyscy „święci...”
Wyciągnęła rękę, a natrafiwszy poomacku dzbanek, wypiła resztkę wody.
Upłynęła jeszcze godzina. Sen morzył dziewczynę, ale gorączka ustąpiła nieco.
...Jeśli to prawda, że tu ściana zgniła, to chyba ta, co przy niéj beczka stoi... Widziała we dnie, że tam deska spaczona odstaje i że przez nią dzień świta.
...O Matko przenajświętsza!... żeby téż tak...
Nie dokończyła swojéj myśli, ale jakby dźwignięta jéj siłą, wstała i macając wzdłuż ściany, do beczki szła wśród pisku spłoszonych szczurów. Doszedłszy, rękoma się jéj wierzchu chwyciła, bo ją znów zimno ogarniać zaczęło, i stała tak, dygocząc cała i szczękając głośno zębami. W głowie jéj huczało, zapomniała, gdzie jest i po co tu z barłogu się przywlokła; instynkt wszakże jakiś trzymał jéj zaciśnięte ręce, a usta poruszały się same przerywanym szeptem: ...O Matko przenajświętsza...
Oprzytomniała wreszcie, ścisnęła szczękające zęby i, wszystkie siły zebrawszy, beczkę piersiami i rękoma pchnęła. Beczka wszakże nie poruszyła się z miejsca. Wtedy dziewczyna zagłębiła w niéj rękę i przekonała się, że prawie pod wierzch nasypana jest plewami. Schyliła się tedy i zaczęła je wybierać z gorączkowym pośpiechem. Pot wystąpił jéj na twarz, nogi się pod nią trzęsły, ale kupa plew rosła, a tuż do niéj zbiegały się żerujące szczury. Poruszyła się wreszcie beczka z głuchém dudnieniem, a przyciśnięta nią poprzednio do połowy deska więcéj