Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/228

Ta strona została skorygowana.

szczelnie, ręce głęboko wsadzone w rękawy zwisającego z pochylonych pleców kaftana, mała, szara chustczyna, na głowie związana, niedostatecznie okrywała ciemne włosy. Była to ta sama chustczyna, którą Hanka w zanadrzu nosiła ze swemi dziesięciu złotemi; teraz w nią wiązać nie było co, a kupno trzewików przeszło w sferę niedościgłych marzeń.
Tydzień już minął od owéj nocnéj ucieczki z magistrackiéj kozy, a dziewczyna teraz dopiero wkradała się do Warszawy pod osłoną wieczornych mroków i rojowiska wracających gromad robotniczych. Instynktem jakimś wiedziona, z miejsca zaraz odbiła się daleko na stronę, a unikając gościńca, nie ku Warszawie, ale ku Mszczonowu się puściła, po zaroślach nocując, manowcami idąc, a do ustronnych karczem zrzadka tylko, dla ogrzania się i kupna chleba zachodząc. Jak jéj na to wszystko rozumu starczyło — dziwowała się sama sobie. To, na co się ważyła pod wpływem gorączki i nieokreślonéj zgrozy, obudziło w niéj ducha głuchego buntu i oporu. Było to uczucie nowe dla niéj i sprawiające dziwny przewrót w jéj biernéj, trzechletniém więzieniem do reszty zgłuszonéj naturze. Czyny jéj i ruchy tępéj zawsze myśli i teraz były przeważnie instynktownemi; ale instynkt ten zaostrzył się, odkąd mu w pomoc przyszła posępna świadomość, że sam na siebie liczyć tylko musi. Kluczyła tedy dziewczyna w tę i ową stronę, jak zwierzę obławą ścigane; dwa razy przeleżała w torfiarskich szopach w febrze, psy poszarpały na niéj odzież, wyschła z głodu i niewczasu, i teraz dopiero, kiedy ją wszystkie siły odeszły, zawróciła i, zakreśliwszy w swéj drodze szeroki łuk, zaczęła się zbliżać ku Warszawie, omijając gościniec, a tylko