Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/232

Ta strona została skorygowana.

do jéj twarzy maską pełną głębokich, tragicznych cieniów. We dnie twarz tę młodą a znędzniałą szpeciła tępość jakaś, jakieś ogłupienie, które po brutalnych ciosach życia, jak po ciosach obucha, zostaje. We śnie panował na niéj bez podziału ból i czynił ją na swój sposób piękną.
Walentowa nie zdawała sobie z tego sprawy, a jednak stanąwszy przed dziewczyną, była jakby pod wpływem jakiegoś uroku. Załamała grube, czerwone ręce, kiwając głową, a na usta przychodziły jéj słowa pacierza, jakby nad umarłym.
— Matko Boska Częstochowska! Matko wielkiego miłosierdzia! Co oni z niéj zrobili, pogany... Dziewczyna była jak róża, jak łania, a teraz rodzony ociec by jéj nie poznał... ptak by jéj zapłakał... Ino ją do trumny kładź, taka ci bledziuśka... Oj, skrzywdziły ją, pogany, skrzywdziły, niech ich Bóg skarze!... A psik! — zawołała nagle na burego kota, który, zapachem wędzonki zwabiony, z komina skoczył i, najeżywszy grzbiet w kabłąk wygięty, obcierał się, mrucząc, o leżące na stole specyały, — a psik, ty złe nasienie! A bodajżeś...
Nazajutrz stanęło na tém, że dopóki dziewczyna się nie odgryzie, Walentowa nie puści jéj od siebie.
...A cóż to ona, nie kuma? A w stancyi albo to roboty mało? Choćby tylko tyle, co wody przynieść i strawę uwarzyć, to i tak się dziewucha przygodzi. A i to jest człowiekowi markotno, że gęby w izbie nie ma do kogo otworzyć, i sam się jak kołek obraca po tych czterech kątach... Żeby tak, Boże zachowaj, choroba, toby kropli wody podać nie było komu. Juści się dziewczynie noga powinęła, co prawda, to prawda,