brała się po pieniądze za pranie do „kawalirów z przeciwka,” gdy w bramie niespodzianie natknęła się na pana rządcę. Pan rządca był człowiek młody, elegancki, w kamienicy nie mieszkał i zaglądał do niéj jak mógł najrzadziéj. Właśnie odbywszy to, co nazywał pańszczyzną, naciągał rękawiczkę, kiedy mu baba w drogę weszła. Przystanął, zapinając guziczek, i zatrzymał ją skinieniem głowy.
— Co mi to tam stróż mówił, że pani jakąś dziewczynę u siebie bez meldunku trzymasz?
Zatrwożyła się praczka, ale nie straciła miny.
— Iii... cobym zaś miała kogo trzymać, proszę łaski pana. Tak się ta do mnie przygarnęło mizeractwo jedno, żeby aby febrę zgubić... A stróż by lepiéj patrzał tych hamanów z tamtéj oficyny, co bez całe dnie i noce obrazę boską robią...
— No, a ja panią przestrzegam, żeby tego nie było. Albo dziewczynę meldować, albo niech rusza, zkąd przyszła. Ja za nią odpowiadać nie chcę. Rozumie pani?
Walentowa pocałowała go w rękę.
— I... co ta proszę łaski pana! Kto tam potrzebuje zara o tém wiedziéć. Niech ta jeszcze z jaki tydzień posiedzi, co aby zimno zgubi. Adyć tu ona nijakiego placu nikomu nie zastępuje...
Zniecierpliwiony rządca językiem o podniebienie klasnął.
— Ale co to za głupie gadanie! Przecie ja za to jestem odpowiedzialny, karę mogę zapłacić, z rządcostwa, do licha, wyleciéć. Cóż to, nie wiecie, jakie teraz porządki?
— Adyć wiem, wiem, proszę łaski pana...
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/235
Ta strona została skorygowana.