było wysoko, a ona nizko; prawo nazywało się sprawiedliwością, a ona przestępczynią; prawo było jasne, potężne, szanowne, a ona ciemna, słaba i wzgardzona.
Myliła się więc. Było prawo. Ale w prawie tém leżała jéj krzywda.
Tegoż dnia jeszcze objawiła „żonusia” „najdroższemu Lutkowi,” który już usypiał, że jedenasta dochodzi, a Hanki jeszcze niema. Na co „najdroższy Lutek” zaproponował „żonusi,” aby zgasiła lampę, bo mu w oczy świeci. Młodą panią to oburzyło. Dwie jasne łezki gniewu, jak iskry, zabłysły w jéj modrych oczach, i bardzo stanowczym głosem powiedziała mu, że on, jako mężczyzna, może być niemoralny, wszyscy bowiem mężczyźni są, jak wiadomo, niemoralni. Ale ona inaczéj była wychowana i nie pozwoli nigdy, to jest nie spodziewała się nigdy, aby... żeby...
Lecz tu „najdroższy Lutek” przykrył głowę kołdrą, a „żonusia” rozpłakała się z oburzenia nad jego zatwardziałością.
Nazajutrz Hanka krzątała się cicha i uspokojona jakby, tylko jéj ruchy były powolniejsze, a w głęboko podkrążonych oczach paliły się jakieś gorączkowe blaski.
Przeszedł tydzień. Jak i kiedy — dziewczyna nie wiedziała sama. Każda godzina w dniu taka ciężka jéj była, jako kamień młyński; a przecież tyle ich przeleciało nad nią, jak te kruki czarne...
...Oj dolo, dolo... Na czarnych ty skrzydłach, na czarnych piórach nad ziemią się nosisz... A nie jesteś ty, dolo, jako ten gołąb biały, ale jesteś jako ten kruk kraczący...
Był dzień piątkowy. Hanka od rana zawiązała
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/243
Ta strona została skorygowana.