Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/244

Ta strona została skorygowana.

w gałganek przyniesionego od Walentowéj rubla, w kieszeń go włożyła i czekała.
Ani na rynku wszakże, ani na drodze do domu nie spotkała nikogo. Wybiegła raz przed bramę, wybiegła drugi raz — nikogo. Przeszło południe, niepokój jéj wzrósł. Może się łapacz rozmyślił... może dał znać do ratusza... W męce przeżyła ten dzień i dopiero późnym wieczorem, wybiegając po wodę, spotkała go w bramie.
Stał i brudną kraciastą chustką ocierał pot z czoła.
— Ale téż panna służbę sobie wybrała, niech pannę Bóg kocha! Taż to mila drogi do panny. Czyste przedpiekle...
Nie odpowiedziała, tylko sięgnąwszy do kieszeni, rozwinęła rubla, i obejrzawszy się, szybko mu go podała.
Łapacz się skrzywił.
— Cóż to panna myśli, że ja po głupiego rubla będę tutaj chodził? Daj panna chociaż z dziesięć złotych...
Spojrzała na niego wystraszonym wzrokiem. Nie spodziewała się, że może zażądać więcéj. Nie miała zresztą...
Odważyła się przemówić, a głos jéj wydał się jéj saméj jakiś obcy, jakby nie z własnéj piersi idący.
— Miejcie sumienie... I to nie moje. Zkąd ja...
Nie dał jéj dokończyć.
— A co mnie do tego. Mnie tam wszystko jedno!
— Zaraz... Niech ino pan tak nie krzyczy... Pójdę do pani...