Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/246

Ta strona została skorygowana.

Rozmowa wszakże Hanki z obcym mężczyzną w bramie wieczorem zwróciła w kamienicy uwagę.
— Cóż to sobie panna za kawalera wybrała? — zapytała przechodząca stróżka. — Co prawda, to mogła téż sobie panna święcie inszego poszukać. A toć to jest dziad przeciw panny... Co to? tutejszy? Wdowiec? Profesyant?
— Hi... hi... hi!... Jabym za takiego za żadne pieniądze nie chciała... — śmiała się młodsza z pierwszego piętra. — Żeby on mnie tam i miodem smarował... Dziadzisko takie!...
Hanka nie odpowiedziała na te zaczepki. Stała w miejscu, jakby ścierpnięta, nie widząc, nie słysząc, co się koło niéj dzieje. Aż wyszedł z jéj piersi jęk przeciągły, jedyny wyraz, jaki ta wpółuśpiona, sponiewierana dusza umiała znaléźć na swój ból i na swoję krzywdę.
Odtąd było jéj jeszcze ciężéj żyć w ciągłéj niepewności i strachu, nie wiedząc dnia, ani godziny. Nie dosypiała po nocach, nie dojadała we dnie, wszystko jéj się obracało w gorycz i w truciznę. Kiedy upłynął tydzień, prosiła pani znów o dziesięć złotych. Bała się, aby ją prześladowca nie zaskoczył gdzie na ulicy — chciała miéć pieniądze w pogotowiu. Ale pani się to nie podobało wcale. Miała właśnie jakiś sprawunek nadetatowy na myśli i liczyła potroszę na to, że Hanka po owym półrublu tak prędko nie zażąda pieniędzy.
Powiedziała jéj zatém, że z góry zasług dawać nie może, a po obiedzie zawiadomiła „najdroższego Lutka,"’ że służąca się zupełnie zepsuła, że ją stróżka widziała, jak w bramie z kawalerem wystaje, i że jak