Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/250

Ta strona została skorygowana.

żnik kopnął psa, który w koziołkach przeleciał pod drugą oficynę, skomląc przeraźliwie, a grube i piskliwe głosy zwróciły się do przybyłego.
— Ojczulek! ojczulek! Jak się ojczulek miewa?...
— Dzień dobry ojczulkowi! Dzień dobry! Dzień dobry!
Łapaczowi pochlebiała widocznie ta popularność. Podniósł głowę, zmrużył lewe oko, i pogroziwszy ka oknu długim, chudym palcem, pokazał w uśmiechu kilka wielkich, żółtych zębów, sterczących pod opustoszałemi w większéj połowie dziąsłami.
Wrzawa jeszcze się wzmogła.
— Co to? Ojczulek z polowania? Jakże się udało?... Zwierzynka jest? — krzyczeli jedni.
— Panno! panno! spuśćno panna chustkę! — wrzeszczeli drudzy.
— Do nas ją tu! Do nas!
— Dawaj ją, ociec!
— Ciszéj, zbóje! — krzyczały kobiety, wysuwając pięście i głowy przez potłuczone szyby w stronę męzkiego oddziału.
— Wy same, baby, ciszéj!... — odpowiadali mężczyźni.
— Hej, ty tam, niuńka!... Nie słyszysz, że się do ciebie gada?
— W kark ją, ojczulku!... A dobrze!...
Hanka szła wyprostowana, krokiem równym, przyśpieszonym, z jakąś ponurą determinacyą w ruchach. Mocno ściągnięte brwi nadawały jéj twarzy wyraz groźnéj boleści. Wązkie usta lekko drżały, a nieruchomo utkwione w przestrzeni oczy zdawały się patrzéć w otchłań krzywdy i klęski. Przeszła tak