Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/252

Ta strona została skorygowana.

sobie niemal skakały, nie mogąc się pogodzić o miejsca; potém, zmuszone interwencyą strażnika, pokładły się, klnąc i lamentując; a kiedy odszedł, długo jeszcze warczały jedna na drugą, aż je nareszcie sen zmorzył. Hanka téż skulona w kącie na ziemi zasnęła.
Wkrótce przecież po północy zbudził ją hałas w kurytarzu. Zgrzytnęły zasuwy u drzwi, a pod numer wpuszczono śmiejącą się i ujadającą ze strażnikami dziewczynę. Hanka poznała ją natychmiast. Była to Mańka Czerkas. Wyglądała tak, jakby ją prosto z jakiéjś ulicznéj bachanalii chwycono. Różowa, szeroko z boku rozerwana suknia, zmięta papierowa róża we włosach, zaognione policzki, błyszczące oczy, lekka chusteczka na wpółodkrytych piersiach. Widocznie była nietrzeźwa. Wepchnięta do izby, jak kleszczmi trzymała się rękawa strażnika, który ją prowadził, i puścić go od siebie nie chciała.
— Hu... u... u!... Jak tu zimno! A to psiarnia! Huuu... Jaka to para idzie! A toć ja wam tu zmarznę, do licha!... Panie strażnik, abo pan funduj wódki, abo co... Hu... u... u...
— Poszła! — krzyknął grubym głosem strażnik, szamocząc się z dziewczyną. Nie mógł sobie wszakże dać rady.
— Jak nie, to z panem strażnikiem wywinę z jednego...
Zaczęła się śmiać szalenie i ciągnąć go wkółko za sobą.
— Hu! ha!... — przyśpiewywała sobie, tupiąc drobnemi stopami.
— Puskaj, ty!... — wrzasnął strażnik w ostatniéj pasyi.