Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/256

Ta strona została skorygowana.

w połowie ciała i przysiadła na ziemi, patrząc mu w oczy przenikliwie. Spodziewała się jeszcze czegoś, chwytała ostatnią nadzieję. Gdy skończył, wyrzuciła załamane ręce nad głowę i, przechyliwszy się w tył, buchnęła ogromném łkaniem.
— A bodaj takie prawo!... A bodaj taką krzywdę!... Tylo lat!... Tylo czasu!... O Jezu najsłodszy, Jezu!...
I zaniosła się nieludzkim rykiem, uderzywszy czołem w podłogę. Pan radca zniecierpliwił się nadobre. Znał to do siebie, że serce miał miękkie, ale ta scena trwała już zbyt długo.
— Gadajże z głupią! — zawołał porywczo. — Ja swoje, a ona swoje. Cóż to? Na Sybir cię pędzą, czy co? Pójdziesz, to i wrócisz... Straszna historya! Dzieciaków dyabli nie wezmą, kiedy ich dotąd nie wzięli!
Spróbował się ruszyć, ale kobieta już znów obejmowała nogi jego jakby kleszczami.
— Jakób! — krzyknął tedy zirytowanym głosem. — Zabrać babę! Niech mi tu nie wyprawia hałasów! — A kiedy strażnik się ruszył: — To tak z niemi — dodał.— Ludzkim bądź, gadaj jak do człowieka, a ta swoje i swoje. Czyste bydło!
Pan radca o ludzkości swojéj lubił wspominać często. Roztkliwiało go to, napełniało jego piersi jakiémś błogiém ciepłem. Pełniąc swój znojny urząd, czuł on niekiedy coś, jakby lekkie łechtanie pod lewém żebrem, coś, co skrupulat jakiś gotówby nazwać wyrzutem sumienia. Natychmiast wszakże przypominał sobie, że jest ludzkim, bardzo ludzkim, i to go uspaka-