Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/257

Ta strona została skorygowana.

jało zupełnie. I teraz spróbował tego środka, ale łechtanie było uparte jakieś.
Tymczasem strażnik chwycił Michalakowę za ramię i chciał ją podnieść; ale kobieta leżała jak kłoda, piersią na ziemi, i przylgnęła do niéj, rozkrzyżowawszy daleko przed sobą zwiędłe, wychudłe ręce. Wyciągnął ją tedy tak jak leżała, pomagając sobie olbrzymim swoim butem. Podczas wyciągania tego głowa kobiety uniosła się i opadła kilka razy z głuchym łoskotem, któremu towarzyszył jęk coraz cichszy.
Stojąca u drzwi Hanka zaczęła drżéć na całém ciele.
Po raz pierwszy objawiło jéj się prawo w swéj ponuréj grozie.
Dotychczas nie umiała go ona odróżnić od ludzi. Trzy lata siedziała w więzieniu, bo sąd tak zapisał; w pobyt szła, bo wielmożny bieżéć kazał; w kozie była, bo ją pan sekretarz wsadził; w ratuszu dwa tygodnie ją trzymali, bo łapacz oddał. Zdawało jéj się owszem, że cała jéj bieda i krzywda ztąd idzie, że „prawa nad nią nie było.”
Teraz słyszy, że prawo jest, i że sam wielmożny nic przeciw niemu nie poradzi. Usiłuje myśléć i zaczyna rozumiéć, że kiedy ono Michalakowéj do dzieci nie puszcza, a ją samą pędzi tam, gdzie ani służby, ani chleba dla niéj, ani nijakiéj opieki, jeno głód i poniewierka krwawa, to już musi być twarde i „zakamieniałe.”
I w tępym tym umyśle powstaje niewyraźne pojęcie jakiéjś ślepéj, groźnéj i nieujednanéj mocy, która ludzkie karki gnie aż do ziemi, do czarnéj mogiły,