a ludzką dolą jako wicher trzęsie, a kim zatrzęsie, to go tak połamie, jako burza łamie sosny w lesie...
Uczuwa przestrach i instynktową potrzebę bronienia się przed tém prawem. Z ponurą, zbladłą twarzą i szeroko otwartemi oczyma stoi w progu, wpatrzona w wielki stół, na którym leżą wielkie książki.
W téj chwili pan radca spostrzegł ją i przywołał łaskawie.
— Blacharzówna! A ty co tu robisz? Toś ty z pobytu uciekła?
Zatrwożyła się i, spuściwszy głowę, milczała.
— A! wiesz, żem się tego po tobie nigdy nie spodziewał!
Pan radca miał wymowę łatwą, niekiedy nawet kwiecistą, a moralizować lubił niezmiernie. Wytwarzało to, podług niego, pewną etyczną atmosferę w instytucyi powierzonéj pieczy jego, która to atmosfera jeżeli szwankowała czasem, to przynajmniéj nie z braku dobrych rad i ojcowskich uwag pana radcy. Teraz wprawdzie był zirytowany „tą głupią babą,” no i partyę trzeba było wyprawić, nie mógł wszakże odmówić sobie przyjemności maleńkiego przemówienia do tych „istot straconych.”
— Jakto — ciągnął więc daléj, — ja ciebie zawsze miałem za porządną aresztantkę, za przykład cię stawiałem innym, a ty tak sobie postąpiłaś? To tobie milsza włóczęga niż praca, niż życie uczciwe i spokój? Posłałem cię, jak co dobrego, samą, a ty mi taki wstyd zrobiłaś przed ludźmi? No widzisz! sama powiedz, coś ty warta?...
Hanka milczała.
— Taka młoda, taka przystojna dziewczyna! —
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/258
Ta strona została skorygowana.