mówił po pauzie pan radca, kiwając głową. — Toż ty mogłaś los jeszcze zrobić! Nie było ci to do służby iść, uczciwéj pracy się chwycić, z porządnymi ludźmi po ludzku żyć, po chrześcijańsku, po bożemu...
Tu brakło panu radcy dalszych omówień i zamilkł na chwilę. Czuł wszakże, że, ze stanowiska swego wychodząc, powinien jeszcze parę uwag dodać.
— Prawo — rzekł więc, — moja kochana, nikogo nie potępia. Ono chce poprawy, nie zguby winowajcy. Ono cię umyślnie odrywa od wszystkich dawnych pokus i okazyj, daje ci sposobność rozpoczęcia nowego życia, otacza cię dobroczynną opieką, ułatwia ci odrodzenie moralne. Tak tu, jak tam, widziałaś zawsze ludzi, którzy choć surowo, ale po ojcowsku obchodzili się z tobą... Czy nie tak?
Hanka milczała.
— Puszczona byłaś na swobodę, mogłaś robić wszystko, co ci się podoba, byle uczciwie, mogłaś, żyjąc skromnie i mając w służbie wszystkie potrzeby zaspokojone, odłożyć coś, zebrać sobie, za mąż wyjść. Te trzy lata pobytu to prawdziwe błogosławieństwo boskie dla ciebie. A ty wolałaś uciec, wolałaś do szajki złodziejskiéj przystać!... Nie, nie, nigdy się po tobie tego nie spodziewałem!
Hanka zacisnęła usta, a z oczu padały jéj łzy ciężkie, wielkie, jasne. Inne kobiety wzdychały, stara Fajerowa ucierała nos hałaśliwie.
Wymowa pana radcy nie była bez skutku. Ta prosta, nędzna dziewczyna uczuła taką skruchę, jakby wszystko, co mówił wielmożny, nie było właśnie najpotworniejszą sprzecznością z tém, czego w pobycie doznała. Serce w niéj tajało, jakby naprawdę puściła
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/259
Ta strona została skorygowana.