Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/278

Ta strona została skorygowana.

dać nikogo, a migocząca gdzieniegdzie latarnia zdawała się powiększać jéj głęboką ciemność.
Dziewczyna chwilkę już stała, dygocząc z zimna i jakiegoś mimowolnego przestrachu, kiedy u Franciszkanów odezwał się dzwon wieczorny. Było coś przejmującego w tych dźwiękach. Odezwał się raz, ciężko i żałośnie zakołysał na wietrze, zmięszał jego świsty i ucichł. Wtedy wiatr rozwinął skrzydła, zagwizdał przeraźliwie i słupem śnieżycy zakręcił. I znów cisza. Hanka trzesącemi się usty zaczęła odmawiać „anioł pański;” z pod chustki jéj dobywało się przyduszone miauczenie burego kota Walentowéj. Szepcząc machinalnie pacierz, dziewczyna oglądała się z trwogą poza siebie, serce jéj było w dziwnym jakimś ucisku.
Dzwon znów zahuczał. Natężony, ponury, groźny, bił w powietrze powolnym, przerywanym jękiem. A tuż zaraz leciał z za rzeki wicher z wielkim świstem, niosąc jakby wołania o pomoc przerażonych głosów. I znów cisza. Tylko drzewa przed koszarami skrzypiały, to gnąc się, to prostując swoje obumarłe czoła. Dziewczyna skończyła pacierz i już rękę na klamce kładła, kiedy się na nią natknął jakiś, z workiem na plecach idący człowiek, który téż do sklepiku wchodził.
— Co, u dyabła! — zaklął, — żeby tak na drodze stać! Wchodzić, to wchodzić, a nie, to miejsca nie zastępować.
Cofnęła się wystraszona. Drzwi się otworzyły i zamknęły z brzękiem. Dziewczyna została za niemi wahająca się, niepewna...
Wtedy dzwon ozwał się po raz trzeci, a milknące łkania jego śpiżowéj piersi rozpływały się w powie-