niu kumoszki. Pólko swoje obsiewał prosem, obsadzał ziemniakami, dziecko pielęgnował troskliwie, ryby łowił i do miasta nosił.
Tak przechodziła większa część roku. Ale kiedy na wiosnę ruszyły wody i flisacze pieśni się rozległy, do Pawła „coś przystępowało,” jak mawiali jego sąsiedzi. Dniami i nocami włóczył się nad rzeką, zapominając ponastawiać sieci i podrywki, chwytał powietrze głęboko unoszącą się piersią, jakby mu oddechu brakło, a w oczach błyszczał mu ogień dawny. Aż gdy usłyszał głos Kasi, lub spojrzał na mogiłki zielone, wzdychał, opuszczał głowę i chmurny wracał do chaty.
Kasia tymczasem rosła, jak trzcina, a oczy jéj nie rzucały dotychczas żadnych innych uroków, prócz uroku wiosennéj swobody. Aż oto drobny wypadek przypomniał je kumoszkom i podał w podejrzenie mocne.
Pod kowalową strzechą jaskółka ulepiła gniazdko, a wkrótce na brzeżku jego gładkim, okrągłym, miękko wytłoczonym piersią matczyną, ukazały się trzy żółte, roztwarte dziobki, przedmiot podziwu chłopców od szewca, którzy przystawali, przypatrując im się, ilekroć bez niebezpieczeństwa oberwania pocięglem po grzbiecie udało im się obrócić drogę na kuźnię. Stara jaskółka bywała wtedy niespokojna bardzo i z głośnym krzykiem padała piersią na gniazdko, otulając je dwojgiem skrzydeł czarnych przed pożądliwym wzrokiem adeptów kunsztu szewckiego, którzy, niezadowoleni z takiéj przerwy ciekawego widowiska, starali się spłoszyć biedną ptaszynę klaskaniem, gwizdaniem
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.