Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/281

Ta strona została skorygowana.

— Panna co? Z pobytu? Czy może wprost?...
Dziewczyna milczała.
— I długo panna siedziała?
— Trzy lata...
— Fiuu!... To o grube rzeczy szło widać...
Dziewczyna spuściła głowę.
Wtém z sąsiedniéj izby buchnął krzyk, gwałt, słychać było szamotanie się, bójkę.
Pajęczakowa żywo zwróciła się ku drzwiom.
— A bodajże ich zaraza i z wrzaskiem takim!... — rzekła. — Znów się, kanalie, pobiły... Skaranie boskie!
Czekała chwilkę, nasłuchując, ale hałas wzmagał się jeszcze. Co gorsza, wydało jéj się, że słyszy jakieś obce głosy. Ruszyła się do wyjścia.
— Czekaj tu panna — rzekła, — zaraz...
Nie domówiła jeszcze, kiedy drzwi, do których szła, otwarły się gwałtownie, a w progu stanął policyant. Tuż za nim szedł drugi, trzeci, w głębi widać było całą obławę. Ten, który szedł pierwszy, skoczył ku dziewczynie i chwycił to, co mu się zdawało ukrytym pod chustką łupem. Wrzasnęła Hanka przeraźliwie, i zostawiwszy w ręku policyanta chustkę wraz z miauczącym kotem, jak szalona rzuciła się na schodki, potém przez kram do drzwi, a potrąciwszy obławnika, który się tu z drągalem jakimś szamotał, pędem puściła się ku Wiśle. W uszach miała świst i szum, w oczach ogień. Zdawało się, że ją wiatr niesie. Za sobą słyszała pogoń, przed sobą widziała rzekę. Głos jakiś żałosny, strwożony wołał na nią: „Hanuś! Hanuś!...”
Dopadła brzegu, na lód, który tu mieliznę chwy-