Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/286

Ta strona została skorygowana.

kierunku. Ciemne włosy wymykały się z pod czepka, rozsypując po zapadłych skroniach. Na chude policzki wybił ciemny, przelotny rumieniec, wązkie wargi drżały, a długie rzęsy u pociemniałych powiek rzucały jakiś siny mrok na tę twarz wyniszczoną, znędzniałą.
— Niech pani wyobrazi sobie — rzekł, puściwszy brodę choréj, radca, — że to jest niepoprawna złodziejka. Dwa razy wypuszczona z więzienia, dwa razy uciekła z pobytu do złodziejskich szajek. Tak jéj ten chleb zasmakował. Kiedy ją ostatni raz obławą wzięli, to do Wisły im z pod ręki skoczyła.
— Ze strachu? — zapytała dama.
— Gdzie tam ze strachu! z takiéj już zaciętości złodziejskiéj. O, już to jak się nam uda egzemplarz, to buzi dać! — Przyłożył dwa palce do ust, skłonił się i cmoknął grubemi wargami.
Na twarzy dziewczyny odbił się wyraz niewymownego udręczenia. Spuściła głowę na piersi i zacisnęła splecione ręce na siwéj więziennéj kołdrze.
— Ach, Boże! — szepnęła dama. — Taka młoda dziewczyna. Czyż ci to nie lepiéj, moje dziecko, poprawić się, żyć uczciwie?... Widzisz, jakie to skutki złego...
Chora milczała. Brwi miała ściągnięte, usta drżące...
— Co do niéj pani będzie mówiła!... — rzekł pan radca. — Szkoda słów pani. Czy ja się to mało nagadałem, naperswadowałem!... I co? To stworzenie bez żadnego czucia!
Dama westchnęła i odstąpiła krokiem, zrezygnowana. Chora przymknęła oczy, pierś jéj się podniosła ciężkim oddechem.