Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/287

Ta strona została skorygowana.

— Cóż, doktorze — odezwał się pan radca, — prędko ona będzie mogła iść?
— Tak — odrzekł z namysłem doktor, — za jaki tydzień... dziesięć dni..
— Do Grójca zajdzie?
— Ojej! Czemu nie!
Z piersi młodéj aresztantki dobył się jęk głuchy; głowa jéj opadła ciężko na twardą, więzienną poduszkę.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

We dwa tygodnie potém, osłabła i chwiejąca się jeszcze po przebytéj chorobie, szła Hanka nanowo w pobyt. Tym razem pan radca, nauczony smutném doświadczeniem, przedsięwziął większe środki ostrożności. Z wysłaniem Hanki nie czekał, aż się zbierze znaczniejsza partya, jak to zwykle bywa, ale kazał dziewczynę pędzić samowtór z Michalakową, która téż już parę razy uciekała do dzieci, i, również jak Hanka, należała do kategoryi „niepoprawnych.”
— Czyste zwierzę, jak Boga kocham! — mówił zirytowany zwierzchnik do swego pomocnika, pisząc trzecią już z rzędu „rozpiskę” dla Michalakowéj, która z nawpół obłąkanym wzrokiem, obdarta, posiniona przez pijaka męża, u drzwi stała. — Patrz pan tylko, do czego ona podobna! Młoda jeszcze kobieta, a jak wygląda. I na co jéj to? Po co? Ma tam spokój, nikt palca na nią nie zakrzywi. Nie! Ona tu ucieka, żeby ją chłop pijanica poniewierał. Mówi, że do dzieci...
Przechylił głowę ku światłu i zaczął uważnie