Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/288

Ta strona została skorygowana.

zdejmować włosek z końca pióra. U drzwi dało się słyszéć ciche szlochanie.
— To, powiadam panu, miałem raz wyżlicę Woltę, któréj szczeniaki podarowałem znajomemu ze wsi, coś z pięć mil od Warszawy. I wyobraź pan sobie, że to suczysko trzy razy uciekało i owe szczeniaki po jednemu w zębach znosiło. Kazałem zamknąć, to wyła tak, że to ludzkie wyobrażenie przechodzi. No, i musiałem szczeniaki kazać potopić w gliniance, bo sobie rady dać nie było można. I co pan powie? Moja suka póty latała, póty wąchała, aż je znalazła, i poznosiła mi je przed same okna. A wyła!... Żona mi mało spazmów nie dostała, słuchając tego wycia. Jeszcze akurat Ignaś był mi wtedy chory... Na, masz! — rzekł, podając strażnikowi rozpiskę. A pilnuj mi ich, jak oka w głowie. Jak baba albo dziewczyna drapnie, sam za to odpowiesz.
Szła tedy Hanka z Michalakową, która tym razem zabrała ze sobą najmłodsze dziecko, z pięć lat już może mającego chłopca, z wielką głową, odętym brzuchem i zgiętemi w pałąk, bezwładnemi nogami. Ten brzuch, te nogi i długie, wątłe ręce, któremi dziecko obejmowało szyję niosącéj je matki, czyniły je podobném do wielkiego pająka, a blade, szkliste, na wierzchu głowy osadzone oczy, i szary łachman, który je okrywał, jeszcze to podobieństwo zwiększały. Dziecko nie mówiło, nie płakało nawet, ale zwiesiwszy swą ogromną głowę na ramię matki, odzywało się niekiedy przykrym, jakby ptasim piskiem.
— Cichoj, cichoj, jagódko! — mówiła wtedy Michalakowa, gładząc jego obrzękłą, bladą twarzyczkę, — kupi ci matka pierniczek, ino zajdziem.