Upłynął tak tydzień cały, a Michalakowa roboty dostać nie mogła.
— Choćbym dzieciaka napowrót do ojca odniosła?... — rzekła raz niepewnym głosem do leżącéj już w barłogu Hanki. — Tylko że mi nijak ztąd bieżéć. Złapią jeszcze... A i tam... Boże zmiłuj się! Toć go to pijaczysko na nic sponiewiera... zatłucze!... Żeby to jeszcze dzieciak, jak inne... Do ludzi bym, jak te starsze, oddała. Ale takie!...
Nie dokończyła i westchnęła ciężko. Potém zaraz zaczęła piszczącego Jaśka głaskać po ogromnéj głowie, jakby mu chcąc powiedzenie to nagrodzić.
— Oj, robaku ty mój, mizerny robaku! — mówiła. — Lepsza by tobie śmierć, niż takie życie...
Umilkła i zadumała się, kiwając głową.
Upłynęło znów dni kilka. Jednéj nocy obudziła Hankę.
— O la Boga! Hanuś — rzekła. — Tak mi ino coś szepcze a szepcze, coby Jaśka uśmiercić...
— O... co téż to Michalakowa wygaduje! — odrzekła dziewczyna. — Albo to Michalakowa nie matka, żeby zaś takie rzeczy wygadywać! Niech ino Michalakowa krzyżem świętym się przeżegna i śpi. To tak złe do człowieka okazyi szuka...
Przeżegnała się kobieta, nie usnęła wszakże, i ciężko stękając, przewracała się na garści barłogu. Jasiek przez sen piszczał, jakby duszony.
I znów przeszło dni kilka, z których każdy był nową męką i nową nędzą dla téj matki i dla tego dziecka. Kobieta ledwo nogi powłóczyła za sobą, dziecko zapuchło na twarzy.
— Hanuś — rzekła raz Michalakowa z wieczo-
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/295
Ta strona została skorygowana.