Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/299

Ta strona została skorygowana.

czkiem, pomiędzy pierwszym jego szynkiem a letnim „barakiem,” przed którym żołnierze czyścili konie, znów trafiły na zbiegowisko jakieś. Na ulicy, w kurzawie, którą podnosiły jadące wozy, leżała młoda dziewczyna. Jedni mówili, że pijana, inni — że ma „choróbkę.” Ktoś widział ją świtem, jak się pod barakami włóczyła, jak w szynku piła, jak potém wybiegła z niego i, nagle się zakręciwszy w miejscu, padła, parę razy podrzuciła ciałem, wyciągnęła się i zesztywniała jak drewno.
Istotnie, leżąca dziewczyna twarz miała ciemnoczerwoną, pianę na ustach i dziko zmrużone oczy. Ktoś litościwy rzucił jéj chustkę na twarz.
W téj chwili właśnie prowadzona do ratusza Hanka nadeszła i w tył się cofnęła.
— Mańka — szepnęła, rzuciwszy okiem na brudną, w szmaty potarganą różową suknię i sterczące z pod niéj stopy drobne.
Odwróciła głowę, żeby ją zobaczyć raz jeszcze, ale strażnik „nie za tém dziełem” był wysłany, więc dał jéj zaraz w kark i poszli daléj.
W ratuszu, w głównéj sali, pusto było i cicho. Muchy tylko brzęczały po zakurzonych szybach, a zająkliwy kancelista, rozparłszy się w burmistrzowskim fotelu, ćmił lichego papierosa i marzył. Pora była obiadowa, mógł więc to czynić tém swobodniéj, że już przed chwilą spożył dwa serdelki i trzy bułki, które, w oczekiwaniu na prezydenturę i polędwicę, łykał tymczasem... bez zająknienia.
Przybycie strażnika i prowadzonéj przez niego dziewczyny spotęgowało jeszcze błogi nastrój duszy kancelisty. Bądź-co-bądź, był on tu w téj chwili naj-