wyższą i jedyną władzą. Kiedy więc Fedorenko, wsadziwszy głowę do drugiego pokoju i przekonawszy się, że tam niema nikogo, mruknął półgłosem, że dziewczynę zamknąć chyba tymczasem będzie musiał: — Do ko... ko... ko...mórki z... z... z... nią! — wykrzyknął kandydat na burmistrza, nie chcąc stracić jedynéj może sposobności wydania urzędowego rozkazu, a zarazem próbując powagi i głosu.
Próba wypadła świetnie.
„Ko... ko... ko...” i „z... z... z...” szeroko rozległo się po pustéj sali, a Fedorenko pchnął dziewczynę przed sobą do sieni.
Kancelista pozostał w fotelu sam, z piersią wzdętą, brwią zmarszczoną, dyktatorskim gestem, którym tylko co rozrzucił po ziemi pudełko stojących na biurku burmistrza zapałek, i pałającém nieograniczoną pychą, ku drzwiom zwróconém spojrzeniem.
W téj chwili wszakże drzwi się te otwarły, a w progu stanął pan sekretarz. Kancelista zerwał się, schylił i zaczął zbierać po podłodze rozrzucone zapałki.
Pan sekretarz niewiele się odmienił.
Taż sama urzędowa maska obojętności na twarzy, taż sama żółta i niezdrowa cera, też same wydęte wargi i czerwone u powiek obrączki.
Wszedł, drzwiami trzasnął, i nie spojrzawszy nawet na kancelistę, stojącego właśnie na czworakach pod biurkiem zwierzchnika, do swego pokoju się zwrócił.
Strażnik wpuścił za nim Hankę i drzwi zamknął.
W jednéj chwili oblicze młodego urzędnika zmieniło się do niepoznania. Płomień po niém przeleciał
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/300
Ta strona została skorygowana.