Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/304

Ta strona została skorygowana.

nie wiedząc jak, przez próg wysoki, stała chwilę wpośrodku izby oszołomiona, z rękami wyciągniętemi przed siebie. Po chwili dopiero zobaczyła trochę światła, wpadającego przez szczelinę deszczułek, któremi zabito okienko. Wtedy obejrzała się po kątach. Niewiele się tu zmieniło. Deskę tylko nową dano w ścianie, stojąca pod nią beczka rozsypała się, a klepki i obręcze leżały na tém samém miejscu. Dziewczyna patrzała na to wszystko jakimś dziwnie tępym, osłupiałym wzrokiem. Naraz uczuła wielkie zmęczenie, i rzuciwszy się na leżącą w kącie garść słomy, twardo zasnęła.
Spała tak parę, może kilka godzin. Kiedy się obudziła, wszystkie kości ją bolały, w skroniach jéj bity tętna, a zeschły język nie pozwalał przełknąć śliny. Siadła na słomie i szeroko otwartemi oczyma patrzała w ciemność. Ostatni, skośny promień zachodzącego słońca wpadł przez szczelinę u okienka i odbił się krwawo na przeciwległéj ścianie. Wtedy dziewczyna, jakby przypomniawszy coś sobie, zerwała się nagle i zaczęła czegoś szukać za pazuchą. Przysiadła potém na ziemi, zgarnęła barłóg z pod siebie, i poniósłszy go w kąt, gdzie pod ścianą leżały klepki rozsypanéj beczki, zaczęła je starannie nakrzyż układać, jak to czynią kobiety wiejskie, rozpalające ogień na kominie. Czerwony promień słońca ślizgał się po ścianie, przyświecając robocie dziewczyny. Podniosła się teraz i poszła do drugiego kąta, gdzie leżały wióry od składanego tutaj dawniéj drzewa. Zebrała je, podsypała pod ułożone na sobie klepki i zaczęła zwijać w pęczki słomę z barłogu. Chwilami przestawała, jakby zmęczona, i wypoczywała, dysząc ciężko. Nareszcie,