Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/308

Ta strona została skorygowana.

starowina, z białemi jak mleko wąsami, po sapersku nad górną przyciętemi wargą, w krótkim spencerku, drepczący na cienkich, obutych w miękkie pantofle nogach. Drżące jego ręce miały na sobie czerwone wełniane mitynki, jakie niekiedy noszą stare kobiety, takiż szalik okręcał jego wątłą szyję. Głowę miał siwą, obnażoną, trzęsącą się ustawicznie, a grzbiet mocno wypukły zgięty był trudami i wiekiem.
Otworzywszy z wysileniem oba wierzeje bramy, starowina stanął przed nią, nosem wiatru pociągnął, spojrzał w górę na rozbiegające się obłoczki białe i mruknął:
— Będą dziś mieli pogodę, kanalie...
W téj chwili wzmógł się szczebiot jaskółek, które nad samą bramą ulepiły gniazdo.
Odwrócił się stary, podniósł trzęsącą się głowę, i przysłoniwszy ręką czoło, patrzał na zwijające się ptaszęta.
— Kanalie!... — mruknął z uśmiechem zadowolenia. — Niedługo się już wywiodą...
Podreptał potém do sztachetków kwietnika, szeroko rozstawił cienkie, drżące nogi, ręce w tył założył na pochyłym grzbiecie i z wielkiém zajęciem przypatrywał się pełzającemu po żwirze ślimakowi, który z jakiegoś nocnego bałamuctwa na grządkach stokroci pod liście irysu powracał, wystawiwszy delikatne i ruchome różki na świeżość poranku.
— Kanalia!... — szepnął stary z cichym chichotem, od którego rozbiegły się wszystkie zmarszczki jego bezkrwistéj twarzy.
Stał tak jeszcze, kiedy z wewnętrznego podwórza rozległo się echo miarowego pochodu, a z pod skle-