cych aresztantów odkrył głowę i przeżegnał się. Kilku innych uczyniło toż samo, reszta ucichła. Wtedy oficer zakomenderował i ruszono naprzód.
Przed Arsenałem został tylko podwórzowy kundel, na którego długo oglądał się jeden z pędzonych, i stary odźwierny, który chwilkę stał, patrząc za nimi i trzęsąc głową siwą, aż kiedy w jednym z staromiejskich kościołów zabrzmiała sygnaturka, zawrócił się, i szepcząc pacierze, podreptał do swojéj komórki.
Ulice były jeszcze puste. Gdzieniegdzie tylko otwierała się skrzypiąca brama, a w niéj stawał stróż z miotłą w ręku i przypatrywał się pędzonéj partyi; gdzieniegdzie wozy z pieczywem dudniały głucho, a śpieszące do miasta mleczarki szły po dwie, po trzy, z uwiązanemi na plecach koszami.
Niektórzy z więźniów spoglądali w okna kamienic, ale okna te były zamknięte i puste. W miarę pochodu coraz ciszéj robiło się w gromadce skazańców; zrazu odezwał się ten i ów, potém jakaś zaduma ogarnęła ich wszystkich zwolna.
Wyszli na Zjazd. Przed nimi cała w złotych i różowych ogniach wschodu toczyła się Wisła — matka, marszcząc lekko wysokie, wiosenne swe wody; drobne mewki z szeroko rozpostartemi skrzydłami uderzały w nią białą piersią, nagle, błyskawicznie, jakby strzały srebrne, na przeciwległym brzegu śmiała się zieleń majowa. Gdy weszli na most, który się rozciągał przed nimi długą, ciemną perspektywą swoich krat żelaznych, oficer skinął pałaszem, żołnierze otoczyli ściśléj aresztantów, a ozłocone słońcem bagnety błysnęły tuż nad nimi. Ten i ów spuścił głowę i szedł w milczeniu; kobiety oglądały się za siebie na silnie odcięte od błę-
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/310
Ta strona została skorygowana.