Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/311

Ta strona została skorygowana.

kitu wieże kościelne i dachy miejskie, wzdychając i bijąc się w piersi. Kilka z nich szlochało zcicha. A wysoki brzeg wiślany od strony miasta powiewał za niemi białemi płachtami dymów, jakby ich żegnając, a nadwodne jaskółki śmigały tuż, tuż, jakby licząc te głowy stracone...
Zaroiło się na „Punkcie zbornym” za przybyciem więźniów. Przedewszystkiém rozdzielono ich na dwie części: mężczyzn zabrano do kucia, a kobiety zapędzono do kancelaryi, gdzie miały być zapisane w „kontrolną" księgę.
Niewiele ich było. Ze sześć coś, czy ze siedem, wszystkie odziane w siwe więzienne kaftany i takież spódnice.
Pierwszą, jaką z kolei zapisywano w księgę, była Blacharzówna. Ostatnie wypadki znacznie ją zmieniły. Było to jakby widmo téj dawnéj, pięknéj dziewczyny, do któréj się paliły oczy pana sekretarza. Wychudzona jéj postać zdawała się wyższą i prostszą, zczerniałe wargi nie zakrywały już białych, błyskających wpośród śniadéj twarzy zębów, na pożółkłém czole zarysowała się bruzda głęboka, jakby od nagłego, wytężonego rozbudzenia myśli, a wielkie, nieruchome źrenice patrzyły przed siebie z przerażeniem i jakąś nieopisaną zgrozą.
Kiedy służbowy oficer głośno jéj nazwisko przeczytał, a dziewczyna wystąpiła z gromadki na środek sali, pisarek, który, ćmiąc papierosa, stał w progu drugiéj izby, obrócił się nagle i spojrzał jéj w oczy.
Dziewczyna spojrzała także i targnęła się gwałtownie w tył, jakby do ucieczki. Nie uciekła wszakże, a dzikie jéj oczy, zawieszone z jakąś chciwością na twa-