Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/313

Ta strona została skorygowana.

dnicę więzienną i wielki kaftan, pod którym ginęły jéj gibkie biodra i ledwo rozwinięta pierś drobna. Piękne jéj grube warkocze spadły pod nożyczkami w Arsenale, a biały płócienny czepiec wchodził jéj głęboko na czoło, odkrywając z tyłu złote kosmyki wijących się po karku włosów. Dziewczyna wsunęła ręce w rękawy i przestępowała z nogi na nogę, jakby ustać nie mogąc w grubém aresztanckiém obuwiu. W zmizerowanéj jéj twarzy nie było widać skruchy, ani żalu. Przestrach tylko malował się chwilami w zamglonych, po izbie całéj biegających oczach.
— Hanusia, siostrzyczko! — szepnęła do stojącéj obok siebie Blacharzówny. — Jak Bozię kocham, tak wszystkiemu ta Walera winna. Żeby ona z piekła nie wyjrzała!... Jak ci się zjednała z łapaczami, tak nie było nijakiego odporu. Po wszystkich dziurach ci przewąchiwała, gdzie ino która. Żeby nie ona, piekielnica, tobym do dziś dnia u Bamblowéj siedziała. Ale jak ci ten Calik, choroba, zaczął za mną latać, tak ci się Walera rozżarła, że strach...
Hanka patrzyła przed siebie, jakby nie słysząc Mańki.
W téj chwili właśnie powracał od progu pan „wolnonajomny,” a dziewczynie zdawało się, że ziemia się rozstępuje pod nią.
— A i Bamblowa szelma — szeptała daléj Mańka. — To ci powiadam, siostrzyczko, głodziła mnie baba, zamykała, pókim jéj rubla dziennie nie oddała. A zkąd mnie ruble zaraz brać? Albo mi to rublami kto sypał?... A tu, żeby ci nie wiem jak, to ani się gdzie posięgnąć bez meldunku. A o tym zegarku, Hanusia, nieprawda!... Żebym tak zaraz trupem padła,