Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/54

Ta strona została skorygowana.

robię. Póki farbiarz żył, dawał potrosze na chleb, na krupy; teraz go brakło, brakło i chleba. Tamten stary poganin, Duniak, córkę uśmiercił prawie, taj w świat poszedł. Wam dziecko blizkie, radźcież co.
Uriel słuchał olśniony, wzruszony, drżący. Za rękę chwycił starą.
— To dziecko żyje?
— Tać żyje, krzywdy mu nie było, Bóg świadkiem! chłopiec jak iskra, jak orzeszek...
Uriel oddychał z trudnością, twarz mu pobladła, oczy mgłą zachodziły. Ruszył się i chciał iść przodem, ale długi post i nagłe wzruszenie odebrały mu siły, — jak pijany zatoczył się i wesprzéć musiał.
Po chwili dopiero opamiętawszy się jakoś, do izby wszedł, za czapkę chwycił i śpiesznie miał się do drogi.
— Chodźmy! — szepnął staréj, — chodźmy.
Stara wskazała ręką ku leśnym Majdanom.
— Ano, łęgiem chyba... pod Pławkami, a potém koło młyna... najbliżéj to, ale topiele, aż strach!
Uriel ruszył, wyprzedzając starą. W oczach mu migotały jeszcze czarne, to świecące płatki, szedł jednak, śpiesząc; gdyby mógł, ptakiem by leciał.
W milczeniu szli. Stara zadychiwała się i kaszlała ciężko, kijem macając pewniejszego przejścia po mokradłach łężnych, po kępkach, gdzie rzucało się sitowie ostre i kostka. Jéj chude, w łachmany owinięte stopy, przywykłe snadź do drogi takiéj, nie więcéj znajdowały tu trudności, niż nogi czapli, żórawia lub bociana. Od chwili do chwili pomrukiwała zcicha; było to przywyknienie jéj samotności.
Uriel szedł, nie oglądając się na nią. Powiew no-